niedziela, 20 października 2013

KONIEC.

Biegnę, biegnę, biegnę. Hej! Gdzie ja biegnę? Przystanęłam i się obróciłam, nikogo tu nie ma - więc przed nikim nie uciekam, teraz zrobiłam obrót, jestem w lesie, więc dokąd mogę zmierzać? 
- Nie wiem dokąd możesz zmierzać, ale możesz mi oddać trochę kołdry. - Otworzyłam oczy i ujrzałam nad Sobą twarz Kastiela. - Dzień dobry. - powiedział Swoim pociągającym głosem i złożył na moich ustach pocałunek. 
Westchnęłam.
Su: Znów mówiłam przez sen tak? 
W odpowiedzi zachichotał. 
Su: Ciekawe, czy a się tego jakoś oduczyć. - wtuliłam się w jego ramię. - Która godzina? 
Kas: 10.30
Su: A tamci jeszcze śpią? - spytałam zdziwiona. 
Kas: Nic tylko się cieszyć. - wyszczerzył się, a ja lekko uderzyłam go w ramię. Ten naciągnął moją nogę na Swoje i mnie pocałował. 
- FUUUU! - oderwaliśmy się od Siebie i spojrzeliśmy na drzwi, stała w nich trzy letnia Amanda. 
- Co się dzieje? - Do pokoju wpadł pięcioletni Kryspian. 
Am: Tata całował mamę! 
Spuściłam głowę i zaśmiałam się pod nosem. A Kastiel mruknął cicho. 
Kas: Ta, skarbie, dzieci są świetne. 
Krys: Tata! Amanda kłamie! Mówiłeś, że to mama się do Ciebie klei! 
Spojrzałam na mojego męża z uniesionymi brwiami.
Su: Och, do prawdy? - skopałam go z łóżka i wrzuciłam na niego kołdrę. - Dzieciaczki, okażcie tacie trochę miłości. 
Amanda i Kryspian rzucili się z piskiem na Kastiela, a małe woki-toki stojące przy łóżku się odezwało, wstałam i poszłam do pokoju obok, dwuletnia Nicola się obudziła. 
Su: Dzień dobry słoneczko. - wzięłam ją na ręce i poprowadziłam do jej szafy, by przejrzała się w lustrze. - A kto to nam się taki piękny obudził? 
Nic: Wyspałam. - odpowiedziała i uśmiechnęła się promiennie.
Su: Wyspałaś się? 
Nic: Tak! - krzyknęła i postawiłam ją na nogach.
Su: A gdzie jesteś tatuś?
Nic: Gdzie tatuś?
Su: No gdzie? Idź szukaj taty! Zawołaj go! 
Wybiegła przez drzwi krzycząc '' TATUUUŚ!  '' 
Stanęłam przed lustrem i przyglądałam się mojej nadal szczupłej sylwetce, mimo urodzenia trójki dzieci i wieku, miałam 28 lat. Dołączyłam do reszty rodziny, Kastiel trzymał Nicole na rękach , a Kryspian i Amanda krzyczeli na zmianę do woki-toki. 
Am: Słyszałaś nas mamusiu? 
Su: No niestety, nie. A teraz zjadać śniadanie! Trzeba się szykować!  
Kys: Gdzie?
Kas: Nicola będzie dzisiaj miała chrzest. - odpowiedział. 
Am: A ja już miałam! 
Su: No wiem, że miałaś! Powiedziałam czochrając ją po ślicznych blond włoskach, była niesamowicie do mnie podobna, za to Kryspian miał brązowe włosy, a z twarzy był klonem Kastiela, a Nicola, ta ona nie była do nikogo podobna. No... Może miała po mnie oczy, a po Kastielu ciemne włosy. 
                                                                         * * *
Byliśmy wyszykowani Kastiel wziął najmłodszą na ręce, a Amanda i Kryspian szli grzecznie kawałek przed nami. 
Kas: Wszyscy będą? 
Su: Tak. Rozalia z Leo już są nawet pod kościołem. A jak tam w firmie ? 
Kas: Cięgle się podkładam, ale od czego jest Mikey. - uśmiechnął się szeroko. 
Su: No coś Ty! - krzyknęłam z niedowierzaniem. 
Kas: No już, pani adwokat. - pocałował mnie w czoło. - raz mi uratował tyłek. 
Nic: Ulatował tyłek? 
Spojrzałam na Kastiela,a on na mnie, boje się zaśmialiśmy. 
Po 10 minutach byliśmy pod kościołem. Amanda podbiegła do Swoich chrzestnych: Rozalii i Nataniela, za to Kryspian do Armina i Violetty. 
U boku Armina stała Irys i Alexy, wszyscy się uściskaliśmy, Nataniel był z Lilian, poznał ją na studiach, obok Lysandra stała Miura, trzyletnią Olivią na rękach. - poznali się w sklepie wiktoriańskim w trzeciej klasie liceum, obok nich stała ich córeczka Nina, a obok Armina i Irys synek Kevin i córeczka Charlotte. Za to synek Nataniela został z opiekunką, miał dopiero roczek, nazywał się Ricci. Rozejrzałam się przy pomniku matki boskiej stał Leo z Jasmin i Wiktorem. Obok mnie stanął Michel z pięcioletnią Moniką i trzyletnim Kubą, którego za rękę trzymała jego żoną Lili. Brat uściskał mnie i Kastiela, za nimi stali mama i tata, którzy i mnie uściskali. W naszą stronę szli Bryan i Klara - rodzice Kastiela, uścisnęli nas i poszli do wnuków. Wciąż pamiętałam jak się poznaliśmy, był to tydzień po moim odnalezieniu, dyrektorka zatelefonowała do nich, ponieważ ' martwiła się '  Kastiela, a Ci przyjechali trochę spóźnieni, okazali się przemili, bardzo szybko załapaliśmy kontakt. Spojrzałam na przytulających się Alexyego i Violette. - wciąż było mi dziwnie na to patrzeć, zmienił orientację po skończeniu liceum, co prawda wcześniej nie miał chłopaka, ale był... HFUHFWLF, nie ważne, grunt, że są szczęśliwi, jednak nie mieli dzieci.  
- Hej! Wszyscy do zdjęcia! - odwróciłam się za mną stała Peggy z brzuszkiem, pomasowałam go. 
Su: Nie ma jeszcze jednej osoby. - uśmiechnęłam się, a w oddali zobaczyłam burzę brązowych włosów. Zrobiłam parę kroków do przodu. - Fabian! - krzyknęłam i go uściskałam.  
Fab: Spóźniłem się? - spytał z łobuzierskim uśmiechem. 
Su: Bez ojca chrzestnego nie zaczniemy. 
Podszedł do wszystkich, uścisnął rękę Kastielowi i odebrał od niego swoją nową chrześnicę, zanim ustawił się do zdjęcia podszedł do Peggy krótko ją pocałował. Wszyscy ustawiliśmy się do zdjęcia. Po kilku Peggy uniosła kciuk w górę. Poczułam wibracje w torebce, wyjęłam telefon. 
Su: Halo? 
- No cześć. - usłyszałam znajomy głos. 
Su: No witam. Co słychać?
Ken: W Rzymie? Ładnie, były burze więc nie mogę wyruszyć, szkoda, że mnie z wami nie ma. 
Su: Też żałuje.
Ken: Robicie Sobie kolejnego dzieciaka i zostanę chrzestnym. 
Su: Uooo! Panie pilocie! Czwórka to już lekka przesada. A jak tam ze Stephanie?
Ken: W porządku. Bawi się z Krisem, bez kitu to dziecko nie umie usiedzieć w miejscu. 
Su: W końcu to Twój syn! - zaśmiałam się. - Ty też postanowiłeś Sobie latać po świecie. - W tej chwili Kastiel złapał mnie za rękę i kiwnął głową w stronę kościoła. - Muszę kończyć. 
Ken: Pozdrów wszystkich, za dwa dni się widzimy. 
Su: Narazie Kentin. 
Odłożyłam słuchawkę, złożyłam na ustach Kastiela krótki pocałunek i weszliśmy ze wszystkimi do kościoła...

Nataniel + Lilian = Ricci. ( roczek )
Rozalia + Leo = Jasmin i Wiktor ( 3, 5 lat )
Lysander + Miura = Olivia ( 3 latka )
Kentin + Stephanie = Kris. ( 4 latka. )
Armin + Irys = Charlotte i Kevin ( 4, 2 latka) 
Michel + Lili = Kuba i Monika ( 3 i 5 lat ) 
Peggy + Fabian = ( nienarodzona jeszcze Victoria. )



Chcę podziękować wszystkim którzy wytrwali ze mną do końca tego opowiadania! <3 Wiecie o kim mówię, nie będę wymieniać, bez was nie dałabym rady. :> I proszę: Moje nowe opowiadanie.
Jest już jeden rozdział: http://like-a-normal-teenager.blogspot.com/



sobota, 19 października 2013

Rozdział XLII - Fabian.

Kas: A tak serio... O co chodzi z tym Fabianem? - spytał, gdy przestaliśmy się całować, westchnęłam i wtuliłam się w jego tors. 
Su: Uratował mnie. 
Kas: Cóż za wyczerpująca odpowiedź. - oboje się uśmiechneliśmy - No wysil się trochę. 
Su: Oddawał mi swoje porcje jedzenia, rozwiązywał mnie, gdy tamci wychodzili i mogłam iść się podmyć, a ostatecznie to dzięki niemu nie zostałam zastrzelona. 
Kas: A tamci się nie domyślili? - spytał spokojnie. 
Su: Nie... On też mnie bił. - ręka Kastiela znajdująca się na na moim udzie zacisnęła się w pięść. - Musiał. 
Kas: Ta. - prychnął. 
Su: Gdyby nie on, nie było by mnie tu. - usiadłam i spojrzałam mu w twarz, ten wywrócił oczami, i złapał mnie za rękę. 
Kas: Dlaczego Ci pomagał... - spojrzałam na niego pytająco. - No wiesz, ponoć było tam dużo dziewczyn, nad tamtymi się nie zlitował. 
Su: Chyba wiesz dlaczego. - powiedziałam patrząc na nasze splecione ręce.
Kas: Kolejny zakochany idiota. - mruknął. 
Su: Przypominam, że Ty też nim jesteś. 
Kas: Nie jestem idiotą. - powiedział obrażonym tonem. 
Su: Jesteś, nawet nie wiesz jakim! - wyszczerzyłam się, a on uniósł brwi i uszczypnął mnie w boczkach, rozległo się pukanie do drzwi. 
Mój ukochany wstał i ruszył do drzwi, a ja usiadłam po turecku na kanapie. 
- Kastiel, Su...
Usłyszałam z przedpokoju znajomy głos, po chwili do salonu wszedł Kastiel, usiadł obok mnie na kanapie i mnie przytulił, w tej chwili pojawił się też Michel i spojrzał na mnie zdziwiony. 
Mich: Tak bardzo chciałaś iść do szkoły? - spytał ironicznie.
Su: Byłam w szkole. - uśmiechnęłam się. - Ale po pierwszej lekcji nastąpiła mała zmiana planów. A Ty co tu robisz? 
Mich: Eee... Przyszedłem powiedzieć Kastiela, że się znalazłaś.
Kas: Dzięki za info. - odpowiedział rozbawiony. 
Mich: Młody... - przestrzegł go. 
Su: Co tam trzymasz? - spytałam, zauważyłam, że trzyma w ręku list. 
Mich: Nic takiego. Dobra Suśka, zwijamy się. - zarządził.
Kastiel przycisnął mnie mocniej do piersi. 
Kas: No nie wiem, czy Ci ją oddam. 
Wyrwałam się delikatnie z jego uścisku, podeszłam do brata i wyrwałam mu z ręki kopertę, na której znajdowało się moje imię i nazwisko. 
Su: Nic takiego hę? - wywrócił oczami. - Czytałeś? 
Mich: Nie! No coś Ty... 
Otworzyłam kopertkę, paragrafy, coś tam coś tam, Sucrette... coś tam coś tam... Fabian Ruter znajdujący się w szpitalu przy ulicy Pojezierskiej coś tam coś tam... O! ''Jako pokrzywdzona, ma pani prawo do podjęcia decyzji i warunkowym zwolnieniu Fabiana Rutera na okres lat trzech'' !
Su: AAAA! - pisnęłam radośnie. Mikey i Kastiel zerwali się z kanapy. 
Kas/Mich: Co jest?! 
Su: Chcą zwolnić Fabiana z więzienia! Chcą zawiesić wyrok! Mam podjąć decyzję! 
Obaj patrzyli na mnie zmieszani. Co za downy. 
Su: No co?
Mich: Jesteś pewna, że powinien być na wolności?
Su: Całkowicie. - odpowiedziałam oburzona.
Kas: Czemu nie, wtedy będę mógł go dorwać. 
Postałam mu oburzone spojrzenie, opadł na kanapę. 
Mich: Pogadamy o tym w domu, Su. Choć rodzice będą się martwić... 
Tak naprawdę, teraz chciałam wyjść. wpadł mi do głowy pewien pomysł. 
Su: W porządku. - pochyliłam się nad Kastielem i cmoknęłam go w usta, położyłam mu rękę na policzku i patrzyłam chwilę w oczy, ten piękny czekoladowy odcień, tak podobny do oczu Fabiana, a jednak to nie to samo co on, tak bardzo brakowało mi tych oczu, a miałam już ich nie zobaczyć... - Kocham Cię. - szepnęłam i jeszcze raz pocałowałam. 
Wyprostowałam się i ruszyłam do drzwi, za mną Michel i Kastiel. Wyszliśmy na dwór, znów uderzyła we mnie świeżość i rozkoszowałam się tym, jak promienie słońca otulają moją twarz czyniąc ją ciepłą. 
Su: Do zobaczenia. - uśmiechnęłam się do chłopaka stojącego w drzwiach. 
Kas: Cześć. - uśmiechnął się i zamknął drzwi. 
Razem z Michelem wsiadłam do samochodu. 
Mich: Wymyśliłem to o rodzicach. - uśmiechnął się przepraszająco.
Su: Domyśliłam się... Ale, właściwie to czemu? - TO LUBISZ KASTIELA CZY NIE!?
Mich: Nie mam nic do Kasa, dobrze trafiłaś, ale wolę mieć Cię teraz na oku. 
Su: Ale z Ciebie egoista. - rzuciłam rozbawiona. 
Mich: Zjeżdżaj. - uśmiechnął się.
Su: Ale nie jedziemy do domu. 
Mich: Co? - był zaskoczony moją nagłą deklaracją. 
Su: Na pojezierską. - krzyknęłam oficjalnie i donośnie. 
Mike się zaśmiał. 
Mich: Wiesz jak to zabrzmiało? 
Su: Nie?
Ten odchrząknął. 
Mich: Na pokątną! - krzyknął tak jak ja wcześniej, oboje zaczęliśmy się śmiać. 
Su: Dobra dobra! Ruszamy. - zapięłam pas. 
Mich: Mhm. - odpalił silnik. - A tak w ogóle, to po co? 
Su: Fabian tam leży. 
Spojrzał na mnie niepewnie, ale ruszył. 
Po 20 minutach byliśmy na miejscu.
Mich: Zostanę w aucie. 
Uśmiechnęłam się blado i wysiadłam. 
Na chwilę przystanęłam przed szpitalem, nie tak dawno leżałam tam w środku po wypadku z Rebecca. W końcu weszłam do środka. 
Rozglądałam się widziałam miejsca w poczekalni w połowie zajęte, podeszłam do pani w recepcji. 
Su: Dzień dobry. Ja przyszłam w odwiedziny. 
Rep: Do kogo? - spytała kobieta grzebiąc w jakiś papierach. 
Su: Do Fabiana Rutera. 
Kobieta spojrzała na mnie zaciekawiona a potem z troską. 
Rep: Na końcu korytarza w prawo, i znów na koniec, sala segregacji. - poinstruowała mnie, uśmiechnęłam się i ruszyłam przed długi korytarz, zaglądając do każdych kolejnych drzwi. '' choroby zakaźne '' , '' izolatka '' , '' dr. Sicińska '' , a na końcu wyjście awaryjnie, skręt w prawo, na końcu korytarza były wielkie drzwi, na których czerwonymi literami było napisane '' SALA SEGREGACJI '' 
Weszłam przez drzwi, przy pierwszym łóżku po prawo, w tym którym nie tak dawno leżałam ja, był starszawy mężczyzna, a obok niego stała dr. Lee która odwróciła sie w moją stronę równo z zamknięciem się za mną drzwi.
dr. Lee: Dzień dobry. Stęskniłaś się za szpitalem? - spytała z uśmiechem, chyba nie słyszała o moim wypadku. 
Su: Właściwie to przyszłam do kogoś. Co u pani słychać?
dr. Lee: Szpital, szpital, szpital. Ostatnio wyszłam stąd tydzień temu. - to wiele wyjaśnia. 
Drzwi się otworzyły, wszedł przez nie jakiś 25- letni lekarz.
-Doktor Lee, mógłbym panią poprosić? 
Kobieta wywróciła oczami i uśmiechnęła się do mnie. 
Dr. Lee: Już idę. 
I poszła... 
Na końcu sali leżał Fabian, głowę miał odwróconą w drugą stronę, podeszłam do jego łóżka. 
Su: Hej? 
Natychmiast odwrócił głowę w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. 
Fab: Hej. 
Su: Jak się czujesz? 
Fab: Obolały. - cały czas się uśmiechał, usiadłam a jego nogach, a on złapał mnie za rękę. - A Ty jak się czujesz?
Su: W porządku... Dzięki Tobie. - teraz i ja się uśmiechnęłam. - Zobacz co dostałam. - wyjęłam z kieszeni kopertę z listem i podałam mu ją. Przeczytał go szybko.
Fab: I co? Zgodzisz się?
Su: No raczej? 
Fab: A jeśli bym tego nie chciał?
Su: Ale na to zasługujesz! Wiesz, że nie jesteś złym człowiekiem! Uratowałeś mnie, nigdy Ci się za to nie odwdzięczę! - W tym momencie Fabian przejechał kilka razy kciukiem po mojej dłoni. - Przynajmniej nie w sposób, jaki byś chciał. - powiedziałam bardziej do Siebie, a Fabian cicho westchnął. - Nie obraź się. Wiesz, że jestem Ci wdzięczna, że Cię uwielbiam, ale... Nie mogę. 
Fab: Kastiel... - powiedział łagodnie, byłam zaskoczona, że pamięta jego imię.
Su: Tak. Kocham go. Ciebie też,ale.. Ale nie tak. 
Fab: Wszystkie starania na marne powiadasz? - spytał uśmiechając się, też się uśmiechnęłam. 
Su: Jesteś świetnym chłopakiem i jestem pewna, że znajdziesz świetną dziewczynę, ale to nie będę ja. - pokiwał szybko porozumiewawczo głową. - Mam nadzieje, że mnie teraz nie znienawidzisz i, że będziemy utrzymywać kontakt. 
Fab: Jasne, że będziemy. - uśmiechnął się. 
Su: To idę Cię wyzwolić z niewoli. - zabrałam mu list. 
Fab: Do zobaczenia?
Su: No jasne. - przytuliłam się do niego, po minucie wstałam wymieniliśmy uśmiechy i ruszyłam w stronę wyjścia.
Na zewnątrz odetchnęłam, spojrzałam w stronę samochodu Michela, siedział tam uśmiechnięty, dosiadłam się.
Mich: I jak? 
Su: Świetnie.
Mich: Do domu? - uśmiechnęłam się pod nosem. - No jasne... - wywrócił oczami. - To dokąd? 
Podałam mi kopertę i wskazałam adres. 
Jechaliśmy w ciszy, a ja myślałam o tym, że moje życie naprawdę zaczęło się układać. Mam przyjaciół, chłopaka, kochającą rodzinę i właściwie brak problemów. Tak, mogłam spojrzeć w niebo i spokojnie powiedzieć, że jestem szczęśliwa. 

________________
Na waszą prośbę, napisałam jeszcze o Fabianie i przepraszam, że taka masakra, a musiałyście tyle czekać, słaba wena już tu. :c 
Ale pamiętajcie. Przeczytałeś - Komentarz. ;-) Chcę wiedzieć ile osób czyta. ;-*

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział XLI - radio.

Su: Nic mi nie jest idę do szkoły! - darłam się na Mike'a stojącego w drzwiach do mojego pokoju. 
Mich: Sucrette, jest za wcześnie na szkołę. - mówił przez zaciśnięte zęby. 
Su: Mikey, proszę...
Rozległ się dźwięk dzwonka z jego telefonu na dole,odwrócił się i warknął:
Mich: Nigdzie nie idziesz.
A ja rzuciłam się do szafy zakładając bielizne, fioletową koszulkę, brązowe slimy i czarne adidasy. 
Mich: SU! 
Zeszłam na dół, Michel stał w kuchni z telefonem w ręce, a ja wychyliłam głowę zza ściany.
Su: Słucham wielki bracie. 
Mich: Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego mam z rana 40 nieodebranych połączeń? 
Su: Mogę.
Mich: No więc?
Su: Mogę, ale nie wytłumaczę. 
Mich: Sucrette! 
Su: Daaaaaaj miiii iść doooo szkooooły! - jęczałam osuwając się po ścianie i waląc nogami w podłogę jak małe dziecko. Po przedstawieniu spojrzałam Michelowi w twarz, walczyliśmy na spojrzenia, w końcu się odezwał. 
Mich: Idź się szykuj i Cię podwiozę.
Su: Dziękuuuje braciszku. - powiedziałam rzucając mu się na szyje, złapałam tosta i raz dwa go zjadłam wbiegając po schodach, wbiegłam do pokoju i w łazience umyłam zęby, uczesałam się, delikatnie pomalowałam, złapałam torbę i zbiegłam na dół. 
Su: Gotowa. - stanęłam na baczność, Mike wywrócił oczami, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, wyszliśmy z domu otworzył mi drzwi do samochodu, zerknęłam na zegarek, 7.45. Po 5 minutach byliśmy pod szkołą, uściskałam brata na pożegnanie i wysiadłam z auta. Spojrzałam na szkołę... A myślałam, że już nigdy tu nie wrócę. Drzwi frontowe się otworzyły i wyszedł przez nie Alexy. 
Ax: SUCRETTE! - rzucił się na mnie, po raz pierwszy miałam z tego taką samą radość jak on sam. - Boże dziewczyno co się z Tobą działo?! Wiesz, jak zacząłem piszczeć gdy dostałem sms'a? Nikt nie był Sobą pod Twoją nieobecność. No może prawie nikt.
On nawijał, a ja cieszyłam się z jego obecności, nie odrywając się od jego torsu, łzy zaczęły mi spływać po policzku. 
Ax: Hej, Ty płaczesz? Suusia, siostrzyczko! - pocałował mnie w czubek głowy, usłyszałam, że drzwi znów się otwierają. Ktoś oderwał mnie od Alexego i teraz przytulałam się do kogoś innego, ach te perfumy... 
Su: Armin. - szepnęłam, kolejne łzy spłynęły mi po policzku.
Ar: Susieńka. - wiedziałam, że się uśmiecha, spojrzałam mu w twarz. - Gdzie Ty byłaś?
Su: Nie teraz. - spuściłam głowę i znów wtuliłam się w jego tors. 
- Su! 
Usłyszałam z oddali dwa damskie głosy, odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się blado, w moją stronę biegły Irys i Violetta, a trochę z tyłu u uśmiechem na twarzy kroczyła Roza. Po chwili obie się na mnie rzuciły i oczywiście wszystkie leżałyśmy na asfalcie. 
Wychyliłam głowę i spojrzałam na białowłosą. 
Su: Mówiłaś im? 
Roz: Nie, sądziłam, że sama powinnaś to zrobić, jeśli będziesz miała zamiar. 
Uśmiechnęłam się do niej wstałam i się przytuliłyśmy. 
- powiedzieć o czym? - odezwał się każdy, nie wiedziałam, czy chce im wszystko opowiadać, nie. Na pewno nie teraz. Na szczęście ze szkoły wyszła kolejna osoba, tym razem był to Nataniel, na mój widok stanął osłupiały, podeszłam do niego powoli, a gdy byliśmy metr od Siebie, wziął mnie w ramiona.
- Tak się martwiłem. - szepnął mi do ucha. 
Po chwili się odwróciłam, by na nich spojrzeć, przebiegłam wzrokiem po ich twarzach, zatrzymałam się na Arminie... I Irys, stali przytuleni, uśmiechnęłam się szeroko, Nataniel obejmował mnie ramieniem. 
- Hej, co tu takie tłumy? 
Przyjaciele się rozsunęli, a między nimi pojawił się Kentin. 
Ken: No nie.. Su! 
Zrobiliśmy po kilka kroków i skoczyłam na niego jak małe dziecko, a on zaczął mną kręcić. 
Ken: Boże święty gdzie Ty się podziewałaś dziewczyno! - całował mnie po policzkach, uśmiechałam się, po których wciąż spływały mi łzy.
Ax: Su... ? - odezwał się niepewnie, a Kentin mnie odstawił. - Twoja ręka...
Jeden rękaw mi się podwinął, i przy bicepsie ukazał się wielki fioletowo-żółty siniak, rękaw wrócił na Swoje miejsce. Wszyscy przyglądali mi się niepewnie z lekkim zaciekawieniem. 
Zadzwonił dzwonek na lekcje, jakoś nikt się nie rwał do klasy, ale mus to mus. Weszliśmy do szkoły, w klasie usiadłam z Arminem, choć widziałam, że Irys nie była zbytnio zadowolona. 
Su: Przynajmniej jedna dobra rzecz wyniknęła z tej historii. - spojrzał na mnie pytająco. - Ty i Irys. 
Ar: Ta. - uśmiechnął się pod nosem. - była dla mnie dużym wsparciem, gdy zniknęłaś...
Su: Ciesze się. - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. 
Ar: Su?
Su: Hę? 
Ar: Co się z Tobą działo? 
Odwróciłam wzrok i patrzyłam przez okno. Dlaczego nie potrafiłam o tym rozmawiać? Przecież wczoraj, gdy mówiłam o tym Rozalii, nie poszło mi tak ciężko... Na szczęście Armin nie naciskał. Po lekcji ruszyłam na dziedziniec, towarzyszył mi Nataniel. 
Su: Gdzie Melania?
Nat: Jest chora. 
Nie wyglądał, jakby się nią przejmował. 
Su: Myślałam, że może poszłyście w ślady Armina i Irys. 
Nat: Nie. Wiesz... Ona nie za bardzo przejęła się Twoim zniknięciem, urwał nam się kontakt.
Su: Przykro mi... 
Ten obdarował mnie bladym uśmiechem.
Wyszliśmy na dziedziniec, rozłożyłam ręce i napawałam się świeżym powietrzem, teraz dużo bardziej wszystko doceniałam, Nataniel przyglądał mi się dziwnie. 
Do szkoły szła Peggy, no super! Akurat ona jest mi tu potrzebna! 
Ech, wiedziałam kogo teraz naprawdę potrzebuje, ale nie chciałam o tym myśleć.
Peg: Sucrette!
Su: Nie udzielę Ci wywiadu co się ze mną działo. - warknęłam.
Peg: Ale... Słuchaj przepraszam, byłam okropna! Wybacz mi. A i... Przykro mi.
Nat: O czym Ty mówisz? 
Pokazała nam przenośne radyjko, 
Peg: Zaraz puszczą opis Twojego porwania. 
Zakryłam usta ręką, a Nataniel patrzył na mnie z niepokojem. Na dziedziniec wyszedł Kentin, Armin z Irys i Alexy. 
Nat: Po-porwania?!
Su: Skąd o tym... - szepnęłam. 
Peg: 10 minut temu powiedzieli, eh, cytuje. '' Najnowsze wiadomości, porwana przed niemal tygodniem dziewczyna, której ulotki ze zdjęciem wiszą w całym miasteczku odnalazła się, dokładny opis za 15 minut. ''
Nie kontaktowałam... Więc nie muszę się tłumaczyć, małe radyjko mnie wyręczy. Usiadłam na ziemi, podciągnęłam kolana pod brodę otuliłam je rękami i wbiłam wzrok z ziemie. 
Su: Chcieliście wyjaśnień to macie. - powiedziałam cicho. 
Po dwóch minutach ciszy rozległ się głos mężczyzny. 
- 6 dni temu po balu maskowym w naszej miejscowości zaginęła siedemnastoletnia Sucrette Rivers, nastolatka została odnaleziona wczoraj po południu, nijaki Lysander Brown zadzwonił na policje z informacją gdzie przetrzymywana jest dziewczyna. Policja przybyła pod wyznaczony adres po 10 minutach, miejscem tym była piwnica w opuszczonym domu na dworcu, '' po wyważeniu drzwi funkcjonariusze ujrzeli czterech mężczyzn około czterdziestki, jeden z nich trzymał broń, oraz jednego 19-latka, dziewczyna kuliła się pod ścianą, gdy zaczęła się walka między policją, a oprawcami, wyszła na dwór, '' mówi komendant miejscowej policji. Na zewnątrz czekał na nią wspomniany wcześniej Lysander, po kilku minutach dołączyła do niej rodzina. Przestępcami są wcześniej notowani za kradzieże i rozboje Deryl Otoara, Shine Kitana, Stiven Adams oraz najmłodszy Fabian Ruter. Z tego co wiadomo grupa działa jakiś czas, w tej samej piwnicy policja znalazła ciała 9 innych dziewczyn, każda z nich została zgwałcona i zakatowana, z tego co można było usłyszeć od uratowanej stwierdziła, że dzięki najmłodszemu oprawcy i powiedzeniu porywaczom, że miesiączkuje nie zginęła w dniu porwania. Na ciele ma wiele siniaków, świadczących o przemocy fizycznej, a z zeznań rodziny wynika, że stosowana była również przemoc o charakterze seksualnym. Ku wielkiemu zdziwieniu dziewczyna widząc wyprowadzanego z piwnicy 19-latka, sprzeciwiła się wysłaniu go do więzienia, ten jednak nie stawiał większych oporów. Co do zalecenia uprowadzonej chłopak został przetransportowany do aresztu osobnym autem, gdzie trafił do celi ze Shinem Kitaną. - w tym momencie przeniosłam wzrok na radio i nieświadomie krzyknęłam '' co?! '' - Starszy mężczyzna zaatakował, a młodszy bezskutecznie się bronił, na szczęście hałasy ściągnęły funkcjonariuszy, nieprzytomny Fabian trafił do szpitala, jego stan jest stabilny, po wyjściu ze szpitala grozi mu 7 lat więzienia, a pozostałej trójcę dożywocie. 
Rozległo się ciche piknięcie które oznaczało koniec przekazu.
Każdy na mnie patrzył, czułam na Sobie te spojrzenia. Irys płakała, a myślałam tylko o Fabianie, któremu nie mogłam pomóc, miałam tylko nadzieje, że za te 7 lat się spotkamy. 
Su: Jak... Jak oni mogli wpakować go do tej samej celi z jednym z tych potworów?! 
Nat: Su... - położył mi delikatnie rękę na ramieniu. 
Ir: Dlaczego nie powiedziałaś co się z Tobą działo? - spytała smutno, a wszyscy posłali jej groźne spojrzenia.
Su: Dlaczego? A myślisz, że to takie łatwe?! Mówić o tym, że przez pięć dni byłam uwięziona w jakiejś obskurnej piwnicy?, że prawie nic nie jadłam, że codziennie po kilka razy byłam bita, lub podduszona, do nieprzytomności? I że... - nie o tym nie powiem, gdy urwałam Kentin wstał, i mnie przytulił. 
Ken: Już dobrze. - szepnął, a ja przez jakiś czas płakałam mu w rękaw. 
Gdy się uspokoiłam coś innego wpadło mi do głowy. 
Czy jest jakaś szansa, że Kastiel też tego słuchał? Poczułam nagłą potrzebę znaleźć się obok niego. Po prostu go zobaczyć, nie obchodziło mnie, że on mnie nie kochał, przynajmniej pozbędę się całkowicie jego poczucia winy. 
Zerwałam się na równe nogi spojrzałam po przyjaciołach i pobiegłam w stronę ulicy.
- SU! - usłyszałam za Sobą ich krzyki, ale nic mnie nie obchodziło, nagły przypływ adrenaliny pozwolił mi biec dalej bez zatrzymywania się. W rezultacie stanęłam zdyszana przed drzwiami Kastiela 10 minut później. Nawet nie zapukałam, a drzwi same się tworzyły, a stał w nich nie kto inny, jak Kastiel, musiałam ze Sobą walczyć, by się na niego nie rzucić, zacisnęłam ręce w pięści i spojrzałam mu w twarz, wyglądał jakby zobaczył anioła.
Kas: Su.. - szepnął. 
Gdy wypowiedział moje imię drgnęłam, tak bardzo chciałam znaleźć się teraz w jego ramionach..
Kas: Słuchałem radia...
Spokojnie Su...
Su: Michel wczoraj do Ciebie dzwonił. - wyglądał na zaskoczonego. - przyszłam do Ciebie. 
Kas: Zgubiłem telefon, gdy wczoraj się przechadzałem... - odpowiedział spokojnie.
Su: Chciałam Ci się pokazać, żeby nie dręczyło Cię poczucie winy, że przez Ciebie nie żyje. - powiedziałam jak najbardziej obojętnym tonem, wyrzuciłam to, czyli jeszcze chwila i mogę iść do domu zalać się łzami. 
Kas: Co?
Su: Ee... To co powiedziałam. 
Kas: Ja i poczucie winy? - uśmiechnął się lekko, a mi zaparł dech w piersiach. - Wiesz... To brzmi trochę jak w zmierzchu... 
Też się uśmiechnęłam. 
Su: Księżyc w nowiu.
Kas: I nawet znalazłaś tam Sobie innego. - miał na myśli Fabiana, ach ten jego brak taktu...
Sięgnął po moją rękę, a ja ją cofnęłam. 
Kas: Co jest? - wyglądał na urażonego.  
Su: Nie zapomniałam co się działo na balu... 
Kas: To Ty nie wiesz? - uniosłam jedną brew. - Ja myślałem, że Ty to Amber.
Su: Też mi pocieszenie. - znów się uśmiechnął. 
Kas: Gdybyście nie kupiły tej samej sukienki, a jedna z was się farbnęła, nie byłoby całego zdarzenia. No... I Gdyby ktoś lepiej pilnował swojej maski. 
Kastiel dziwnie spoważniał, a ja zrozumiałam co się wydarzyło, chłopak znów sięgnął po moją dłoń, a ja jedną ręką złapałam go za koszulę i przyciągnęłam do Siebie, drugą złapałam go za włosy i zaczęłam całować, Kastiel namiętnie oddawał mi pocałunki, chciał tego tak samo jak ja, złapał mnie w pasie, a ja oplotłam ręce w okół jego szyi przywierając go niego całym ciałem. Weszliśmy do środka, Kastiel zamknął drzwi ciągle mnie całując, ruszyliśmy na kanapę, wtuliłam się tam w jego tors, a on przytulił mnie, jakby bał się, że za chwilę zniknę.
Kas: Kocham Cię. - powiedział całując mnie w czoło. 
Su: Wiem. - ukazałam mu zęby w uśmiechu, a nasze usta znów się złączyły. 

ZRYTA BANIA (-,-)

HAHAHA :D 
Co powiecie na zakończenie, że dzieci Kastiela i Sucrette dostają listy z Hogwartu ? ; o 

sobota, 12 października 2013

Rozdział XL - duch.

Odruchowo się odwróciłam, chyba mając nadzieje, że będzie stał za mną.
Lys: Nie, nie ma go tu - oznajmił spokojnie Lysander, a ja odwróciłam się w jego stronę.
Su: To gdzie jest? Co z nim? O co chodzi? Nic mu nie jest?- panikowałam, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Co mógł takiego powiedzieć? Chyba nie, że... NIE! nie, nie, nie, nie.  Więc, jeśli nie.. To czemu mnie to interesuje? Powinnam go nienawidzić, nie powinien mnie nic obchodzić. Ale tak się nie dało. Naprawdę go kochałam.
Lys: Tak i nie. - zmarszczyłam czoło. 
Su: MÓGŁBYŚ JAŚNIEJ! - wrzasnęłam zniecierpliwiona, policjant, mama, tata i Michel spojrzeli na mnie dziwnie. 
Lys: No już, spokojnie. - wywróciłam oczami. - Bo on... Zachowuje się dziwnie, co prawda czasem chodzi do szkoły, to fakt. Ale z nikim nie rozmawia, nie odbiera telefonów, nie otwiera nikomu drzwi, nawet na nikogo nie patrzy, Sucrette. Nie wiem co się tam na balu się wydarzyło, bo prawdopodobnie jedynym źródłem informacji jest Rozalia, Nataniel widział ją z Kastielem ostatni raz, więc pewnie o wszystkim wiedziała, ale też zamknęła się w Sobie, uważa, że jest wszystkiemu winna.
Su: CO?!
Lys: A no właśnie to... Nie chodzi do szkoły siedzi w domu, rzadko je, Kastiel z resztą też. A jedyne co udało się wyciągnąć od Rozalii, to, to co powiedziała Leo. 
Westchnął.
Su: Czyli?
Lys: Cytuje '' to ja ją zabiłam. '' 
Wiedziałam o co mogło jej chodzić.
Su: Sama ją o to prosiłam... 
Lys: Prosiłaś o zabicie się? - spytał lekko rozbawiony, ale i uważny. 
Su: Nie... Poszłam roztrzęsiona w stronę ulicy i prosiłam, żeby nikomu o tym nie mówiła. Po prostu zachowała się, jak na przyjaciółkę przystało.
Lys: Spróbuje do niej zadzwonić, ona przynajmniej odbiera telefony, nie to co Kastiel... A teraz do sedna sprawy. Pójdź do niego. 
Tylko tego teraz pragnęłam, być teraz z nim, ach, ten zakazany owoc. Przytaknęłam głową i coś Sobie uświadomiłam. 
Su: Dlaczego w poniedziałek wyjeżdżasz?
Lys: Ja... Chciałem od tego uciec. - wat? - Wszyscy są przybici mało kto normalnie się kontaktuje, a teraz już pojadę i bardzo się cieszę, że nic Ci nie jest. - spojrzałam za niego, przyjechał jakiś autobus, Lysander mnie przytulił i poszedł do autobusu. 
Podeszłam do rodziny, policjant odszedł do Swojego radiowozu, Michel tłumaczył coś rodzicom, ale nie słuchałam go, moją uwagę zwrócił jego telefon, na wyświetlaczu był wpisany jakiś numer :5326... 
Su: Dzwonisz do Kastiela. - to nie było pytanie. 
Mich: Tak. ostatnio kontaktowałem się z nim przed wczoraj, chyba nie miał już nadziei, ale obiecałem, że zadzwonię jeśli się odnajdziesz.
Su: Ponoć nie odbiera telefonów...
Mich: Ode mnie odbiera. - kliknął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha, minęło pół minuty kiedy oderwał go od twarzy i spojrzał zdezorientowany na wyświetlacz. - Nie odbiera. 
Su: Pojedźmy do niego. - szepnęłam błagalnie. 
Czułam się tak słaba, jak ani razu w ciągu tych pięciu dni. 
Mama: My jeszcze musimy zostać. 
Mich: Widzimy się w domu. - rzucił do rodziców i razem skierowaliśmy się do auta.   
Po dwudziestu minutach, byliśmy pod jego domem. Wybiegłam z samochodu i zapukałam do drzwi.
Su: Kastiel?! Jesteś tam?! To ja! Su! Otwórz! - waliłam w drzwi z całej siły. Stałam tam trzy minuty, gdy podszedł do mnie Michel. 
Mich: Pewnie go nie ma. 
Przytaknęłam i zadałam Sobie bezsensowne pytanie. Co ja robię? 
Wydzieram się, płacze i wale w drzwi, bo jakiś kretyn,którego kocham, ale kretyn ma poczucie winy za to, że według niego nie żyłam. Co za bezsens! Nie mogłam tego tak załatwić, nawet się cieszyłam, że jego tam nie ma. Nie mógłby mnie zobaczyć w takim stanie. Wsiedliśmy do samochodu. 
Mich: No siostra, kierunek dom! - uśmiechnął się nieśmiało.
Su: Nie. 
Mich: Co?
Su: Pojedziemy do Rozalii. 
Bez słowa odpalił silnik i ruszył. 
Su: Skąd wiesz, gdzie ona mieszka?
Mich: Odwoziłem ją do domu po balu. 
Su: Co? 
Mich: Razem z Kastielem spali u nas, następnego dnia zadzwoniliśmy po policję. Gdy złożyliśmy zeznania odwiozłem ją do domu, Kastiel wolał być sam więc poszedł z buta. 
Czyli wiedział co mi zrobił... Dlaczego z takim spokojem wypowiada jego imię? 
Zaparkowaliśmy pod domem Rozalii. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Po chwili drzwi otworzyła mi wysoka kobieta o brązowych włosach, zmierzyła mnie wzrokiem. No ta to musiał być niezły widok. Potargana dziewczyna w jakiejś poszarpanej sukience z siniakami na rękach. O dziwo uśmiechnęła się do mnie. 
- Sucrette? - zdziwiona przytaknęłam. - Poznałam Cię ze zdjęć z pokoju Rozuni. No i Twoje zdjęcie w wiadomościach... 
Uśmiechnęłam się blado. 
Su: Mogę zobaczyć się z Rozalią? 
Gestem ręki zaprosiła mnie do środka, poszłyśmy do schodów prowadzących na górę.
- Pierwsze drzwi po lewo. - poinstruowała mnie.
Su: Dziękuje.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się. - Dobrze, że nic Ci nie jest dziecko. 
Weszłam po schodach na górę, bez pukania otworzyłam pierwsze drzwi po lewo, zobaczyłam fioletowy pokój i białe łóżko, na którym spała Rozalia. 
Usiadłam obok niej i pogładziłam po włosach przyglądając się zdjęciom w ramkach, na jej komodzie, sporo ich było: Rozalia i Lysander, Rozalia i Leo, Leo, Ja i Irys, Ja i Rozalia, Ja, Rozalia i Irys, Ja, Rozalia, Lysander i jedno rodziców białowłosy mężczyzna w garniturze i jej mama w czerwonej sukience.. 
Białowłosa drgnęła lekko i otworzyła oczy, spojrzała na mnie zdziwiona i zaraz zalała się łzami.
Roz: Nie dręcz mnie proszę! Wiem to moja wina! Nie chciałam Cię zabić! Nigdy Sobie tego nie wybaczę! 
Obróciłam się, ona mówi do mnie? Znów spojrzałam na przyjaciółkę. 
Su: Rozalio? - spytałam ostrożnie dotykając jej ręki, a ona zabrała ją jakbym ją poparzyła i spojrzała na mnie przez łzy. 
Roz: Nie zabieraj mnie ze Sobą! Wybacz mi! Błagam! Przepraszam! 
No bez jaj! Ona myśli, że jestem duchem!
Su Rozalio, to ja! Żyje! Jestem tu. 
Przyjrzała mi się dziwnie, po czym złapała mnie za ręce, twarz i ramiona. 
Roz: Sucrette! - znów zalała się łzami i mocno mnie przytuliła, przez jakieś 5 minut płakałyśmy razem. - A ja, a ja myślałam...
Su: Wiem, Roza, wiem...
Roz: Gdzie Ty byłaś?! - spytała mnie oburzona, chcąc nie chcąc wszystko jej opowiedziałam. 
Okazało się, że bardzo tego potrzebowałam. Grałam silną, a teraz opowiadając jej o tym wszystkim co się działo nie przestawałam płakać, moja tarcza ochronna pękła, myślałam, że będę martwa, a tymczasem siedziałam teraz w pokoju z Rozalią. Zobaczę moich przyjaciół. Wysłuchała mnie płacząc razem ze mną. 
Roz: Boże dziewczyno, przez co Ty przeszłaś. - mówiła cicho. - I to wszystko przeze mnie! 
Su: Nie mów tak głupku! 
Roz: Dlaczego ja Ci pozwoliłam samej iść gdziekolwiek w takim stanie!?
Su: Najważniejsze, że nic się nie stało. 
Usłyszałyśmy pukanie do drzwi, weszła mama Rozalii. 
- Sucrette, Twój brat czeka. 
Su: Już idę, dziękuje. 
Roz: Do zobaczenia jutro w szkole? - spytała z nadzieją. 
Su: No jasne. - odpowiedziałam ocierając łzy, przytuliłyśmy się. 
Zeszłam na dół, Michel czekał w samochodzie z telefonem w ręku, usiadłam obok niego na wyświetlaczu był spisz połączeń, a na pierwszym miejscu imię Kastiela z 12 obok.
Bez słowa przyjechaliśmy do domu, wzięłam długą kąpiel, wpatrując się w każde zadrapanie i każdego siniaka na moim ciele, przebrałam się w piżamę, Michel zrobił mi jajecznice, którą szybko zjadłam, na stole leżał jego telefon, wybrałam numery do Armina, Alexy'ego, Irys, Violetty, Kentina i Nataniela i napisałam '' Żyje. ~Śucrette. '' 
Ciężko mi było uwierzyć, że oni też utracili wiarę w to, że kiedykolwiek jeszcze mnie zobaczą. 


megi mnie opuściła. :( , a tam wgl, to zaraz koniec tego opowiadania! A mam już napisaną pierwszą część nowego. 

środa, 9 października 2013

Rozdział XXXIX - uratowana.

Su co się tak gapisz! Działaj! - usłyszałam głosik w mojej głowie, dobrze gada! polać mu! .. że co? przez to odizolowanie chyba świruje. 
Potrząsnęłam głową, podsunęłam jeden karton i na niego weszłam, za oknem nie wiele zobaczyłam, trawa, i wielkie koła autobusów, całe w oddali i przystanki.
Hej! Jestem na dworcu! No dobra co teraz? Okno nie miało klamki, nie zacznę w nie walić, bo nikogo nie widzę, jestem w jakiejś piwnicy, nikt nie może mnie zobaczyć. Jeszcze raz przeszukałam powierzchnie ramy okna, niestety nic z tego, nie otworzę. Nagle zobaczyłam przed Sobą czarne buty w stylu wiktoriańskim  i serce przestało mi na chwilę bić, niestety buty zniknęły, a przez oknem przemknął mały notesik i spoczął na trawę. Bez zastanowienia zaczęłam walić w szybę, poskutkowało. Znów zobaczyłam te same buty, a potem i nogi, bo postać przykucnęła, by podnieść to co należy do niej. Zaczęłam pukać w szybę i wtedy tak daleko, a tak blisko ode mnie znalazła się twarz Lysandra, z oczu popłynęły mi łzy, lekko się uśmiechnęłam patrzyłam na niego na wpół z nadzieją i strachem, za to on wyglądał jakby objawił mu się anioł pański. 
- Su? - odczytałam z ruchu jego warg, wyglądał teraz na zatroskanego i przestraszonego. 
Su: Pomóż mi! Proszę pomóż mi Lysander! - zaczęłam błagać rozpaczliwie, nie rozumiał mnie. Otwierał usta żeby coś powiedzieć, a mnie ktoś pociągnął do tyłu już nie byłam na kartonie, leżałam na ziemi, a nade mną stał Fabian.
Fab: Do cholery Sucrette! Co Ty robisz?! - był wściekły, Lysander walił rękoma w okno. 
Su: Fabian! - zarwałam się na równe nogi i złapałam go za ręce. - Tam jest mój kolega! - Odepchnął mnie. - Proszę! Pomoże mi! Nam! Błagam Cię! Nie pozwól mi umrzeć. - płakałam, błagałam go, podeszłam i położyłam mu ręce na torsie. - Proszę. - szepnęłam, roniąc kolejne łzy. 
Fab: Sucrette. - powiedział cicho. 
Su: Proszę. - powtórzyłam przez zaciśnięte zęby.  
Fabian bez słowa podszedł do kartonów i zaczął je ostawiać! 
Su: FABIAN! - ustawiał dalej, Lysander wciąż się dobijał.
Fab: Jeśli Twój koleszka ma trochę oleju w głowie, zadzwoni po gliny. Oby nie było za późno, zaraz wrócą i mógłby się uciszyć, bo go też załatwią.  
Ogarnęła mnie panika, rzuciłam się po kartkę i długopis, napisałam trzęsącą się ręką '' Dzwoń po policje! Nie wal tu już! Błagam szybko! '' 
Zrzuciłam kilka ustawionych przez Fabiana pudeł, krzyknął coś, ale mnie to nie obchodziło, weszłam na pudło i pokazałam Lysandrowi kartkę, był przerażony, tak jak ja. Fabian zdjął mnie z pudła i wszystko zasłonił, wziął moją kartkę zgniótł i wyszedł, gdy zniknął za drzwiami usłyszałam drugie drzwi, wrócili. 
Schowałam się za pudłami, byłam przerażona na poważnie, cała się trzęsłam zalana łzami. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam myśleć logicznie. 
Z komendy policji do dworca samochodem jest maksymalnie 15 minut, na sygnale może 10? Okej! Więc muszę poczekać 10 minut, zwykle 20 minut trwało samo bicie. Ale czekali na to 5 dni, dobra, muszę ich przytrzymać te 10 minut! Wyrywać się, krzyczec, uciekać, błagać. 
A co jeśli przyjedzie jeden policjant, nie poradzą Sobie co jeśli...
Nie zdążyłam dokończyć tej myśli usłyszałam jak przez drzwi wchodzi trzech mężczyzn.
Der: Kici kici miał miał - powiedział cicho łysy a tamci prysneli śmmiechem.
Shin: Gdzie ona jest? 
Wychyliłam się nieśmiało zza pudeł. No i po cholere? Jezu, jestem kretynką. Zobaczyłam moich oprawców, każdy przyglądał mi się z szyderczym uśmiechem podeszli do mnie i wyglądali na zdziwionych. 
Stiv: MŁODY!!! - ryknął i Fabian zaraz zjawił się w pokoju.
Der: Dlaczego ona nie jest związana?! 
Fab: No... Miała okres nie? Musiała się podmyć. 
Wyglądali na zmieszanych, wiedzieli, że ma racje, ale raczej nie rzyznaja się do błędu.
Stiv: Nie Ty decydujesz. - warknął rudy i pchnął nim o ścianę, korzystając z tego, że zajeli się czymś innym wstałam i wycofałam się w róg pomieszczenia co spostrzegł blondyn. 
Shin: Spokojnie, już się tobą zajmujemy. - uśmiechnął się podszedł do mnie złapał za włosy i rzucił o ziemie, zaczęłam piszczeć jak najgłośniej umiałam, choć to nie było właściwie nic takiego. 
Stiv: ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknął zasłaniając mi usta, chyba tylko ja usłyszałam jedno walnięcie za oknem. - Mam już jej dość. Załatwimy ją od razu?
Der: Wyszłoby, że czekaliśmy na marne. - warknął, podszedł do mnie rozsunął mi nogi, a między nie mocno włożył kolano, myślałam, że chciał mnie kopnąć, bo tak zabolało, ale nie cofnął nogi i zaczął  robić kuliste ruchy, które sprawiały mi ból, próbowałam pisnąć, ale mi nie wyszło, wciąż miałam zasłonięte usta w drzwiach do pokoju stał Fabian, wygladał jakby ze Sobą walczył. Widziałam, że chciał mi pomóc, ale co mógł zrobić? Gdyby się przeciwstawił byłby sam, a oni w trójkę, niewątpliwie by go zabili. Zalazłam się łzami blondyn trzymał mnie za piersi, gdy Deryl złapał mnie ręką za kroczę, teraz rudy zatykał mi usta, łysy właśnie zamierzał włożyć mi palca gdy usłyszeliśmy walniecie w drzwi. Co?! Już? Trójca odskoczyła ode mnie i mierzyli się wzrokiem. Byłam uratowana? Oni tak naprawdę nawet jeszcze nie zaczęli, spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam przerażonego Fabiana.
Der: Co do kurwy? - od niechcenia strzelił mi w twarz.
Shin: Pewnie ktoś usłyszał, jak ta ściera się wydziera! - pchnął mną o ścianę, podszedł ujął moją głowe w dłonie i uderzył jej tyłem mocno o ściane, aż na chwile rozmył mi się obraz. 
Stiv: DOŚĆ! - złapał Shine'a za ramię i odciągnął ode mnie. Musimy to sprawdzić nie? 
Wszyscy wyszli z pomieszczenia. O co chodzi? Policja dostając zawiadomienie od Lysandra zapukałaby do drzwi? Ej no! Przecież to był jedno uderzenie. 
Fab: To ja walnąłem w drzwi. - szepnął podchodząc bliżej mnie, nawet nie zauważyłam jak wyszedł by to uczynić. Złapał mnie za rękę i pociągnął do łazienki,zamknął nas od środka.- zaraz wrócą, nie wiem za ile wywalą te drzwi, mam nadzieje, że policja zdąży przyjechać. - usiadł na kiblu, ze spuszczoną głową i westchnął. Byłam mu ogromnie wdzięczna
Usiadłam mu na kolanach oplotłam ręcę w okół jego szyi i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. 
Nie musiałam długo czekać, po chwili drzwi otworzyły się z hukiem, słyszałam jak wchodzą do pomieszczenia w którym przed chwilą siedziałam. 
Stiv: FAŁSZYWY ALARM! - krzyknął radośnie. - Co jest kur... 
Shin: Ten skrzat nas wpierdolił! 
Der: FABIAN! - krzyczał. - Fabian do cholery! 
Shin: Nie ma go tu! 
Stiv: Myślicie że wyszli?
Der: Nie. - odezwał się spokojnie. - Są gdzieś tutaj. A jak znajdę mojego bratanka TO GO ZAPIERDOLE! 
Fabian wzdrygnął się lekko, spojrzałam na niego z troską i uśmiechnęłam się pocieszająco, a on złapał mnie za rękę, stykneliśmy się czołami. 
Zaraz ktoś walnął w drzwi łazienki teraz ja się wzdrygnęłam. Ile czasu mogło minąć Gdzie jest policja?
Znów walnęło, wstaliśmy i cofneliśmy się by znaleźć się jak najdalej od drzwi. 
Su: Skąd wiedzą, że tu jesteśmy? - szepnęłam, któryś szarpał za klamkę.
Fab: Podejrzewają, nie mogą wiedzieć. - odpowiedział szeptem. 
Su: Ile minęło odkąd...? 
Fabian spojrzał tylko wymownie na swój goły nadgarstek, westchnęłam a on obiął mnie ramieniem. 
Zrobiło się jakoś cicho..za cicho, ale tylko na minutę po której słychać było majstrowanie przy zamku. 
Fab: Narzędzia. - powiedział przerażony i ręką przesunął mnie za Siebie, drzwi otworzył się z hukiem. 
Deryl wszedł pierwszy, złapał bratanka za koszulę, pozostała dwójka zajęła się mną oboje wylądowaliśmy na podłodze, Fabian stanął na równych nogach, wujek trzymał go za rękę i powiedział mu do ucha, choć na głos.
Der: Tobą zajmiemy się później, nie będziemy tacy łagodni. 
Spojrzałam na rudego trzymał w ręku pistolet, zerwałam się na równe nogi, podszedł do mnie Shine i mocno złapał za ramię
Shin: Bo widzisz, maleńka, mamy już Cię naprawdę dość.
Der: Więc prawdopodobnie wygrzmocimy Twoje zwłoki - znów zaśmiali się w ten okropny sposób.. 
I wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Stive wymierzył do mnie z pistoletu, usłyszałam wystrzał, ale chybił, bo Fabian rzucił się na rudego, usłyszałam walnięcie drzwi, do pokoju wbiegło z 7 policjantów. 
Zrobiło się wielkie zamieszanie, a jedyne co mnie interesowało to droga do drzwi. Te w których kilka razy znikneli Stive, Shine i Deryl były otwarte, musiałam jeszcze wejść po schodach, dalej były inne drzwi, gdy je tworzyłam musiałam zmrużyć oczy poraziła mnie jasność słońca, byłam roztrzęsiona, dopiero uświadomiłam Sobie, że nadal płaczę, 2 metry przede mną stał Lysander z szokowaną i zatroskaną miną wyciągnął do mnie ręce, a ja od razu rzuciłam mu się w objęcia i zalazłam się jeszcze większym płaczem. 
Lys: Już dobrze, Su. Wszystko w porządku. - szeptał mi do ucha gładząc po włosach. 
Su: Gdy-gdyby Cię tu n-nie by-było już bym nie żyła.
Nie odpowiedział, był wstrząśniety. 
Su: Jak w-właściwie się tu znalazłeś?
Lys: Miałem jechać do rodziców na wieś, szedłem na autobus. No i wiesz... 
Usłyszałam samochód parkujący niedaleko, oderwałam się od Lysanra by zerknąć na pojazd. Mercedes... MICHEL! Odskoczyłam od przyjaciela, Mike biegł w moją stronę. Był przerażony, przywarłam do niego i teraz płakałam w jego rękaw.
Mich: Su... Su... Su... - mówił z niedowierzaniem. - Su! - krzyknął radośnie i zatopił twarz w moich włosach. - Boże Su! Żyjesz! Jesteś tu! Susieczka! 
Poczułam, że przytulają mnie jeszcze jakieś dwie osoby, udało mi się zobaczyć kto to. 
Su: Mama! Tata! - już prawie nie płakałam.
Mama: Boże skarbeczku mój kochany! Nic Ci nie jest!
Mich: Jak to nic! Widzisz jak jest poobijana!? 
Oderwali się ode mnie, mama trzymała mnie za jedną rękę, tata za drugą, a Michel trzymał mnie za ramiona. 
Su: Nic mi nie jest tylko dlatego, że... 
Nie dokończyłam za Soba usłyszałam krzyk, wyrwałam się rodzicom i zrobiłam krok w stronę piwnicy w której byłam przetrzymywana. 
Zobaczyłam dwóch policjantów trzymających Deryla, dalej Shine i Stive, również trzymani przez dwójkę funkcjonariuszy.
Łypali na mnie groźnie i wrzeszczeli na policjantów. 
Po chwili z piwnicy wyszedł też Fabian, również trzymany tyle że przez jednego policjanta.
Su: EJ! - krzyknęłam do trzymającego go funkcjonariusza. - Zostaw go! No puszczaj! - podeszłam do nich złapałam Fabiana za ramię i szarpnęłam, nic to nie dało. 
Mama/Tata/Mich/Lys: SU! 
Zignorowałam ich.
Su: Fabian. Nie możesz zgnić z nimi w więzieniu! Powiedz coś!
Pol: Zgnić? Zgnić to nie zgniją. Dostaną może po 7 lat. 
Su: C-CO?! - oburzyłam się. - 7 lat?! 
Pol: Tak dzicko, kodekst karny mówi..
Su: W dupie mam kodeks karny! 7 lat?! 7 lat?! Przecież mnie porwali! Gdyby nie to, że wcisnęłam im bajeczke, że mam okres jeszcze tego samego dnia gdy mnie porwali zostałabym zgwałcona i zabita! Dzisiaj też gdyby nie Fabian! 
Z resztą... - spojrzałam na bruneta. - Powiedz im! Były inne dziewczyny! Mówiłeś, że zakopali je w jakimś lesie! - teraz spojrzałam na policjanta. - A gdyby nie on - wskazałam na chłopaka którego trzymałam za ramię - zginęłabym zanim przyjechaliście. 
- EJ! Jakenson! 
Dobiegł nas głos z piwnicy. 
- Znalazłem coś! 
Policjant stojący przy Fabianie wbiegł do piwnicy. 
Su: Co znaleźli?
Fab: Może ciała. - odpowiedział patrząc w ziemię. 
Su: C-co? Ciała... tych dziewczyn?
Przytaknął tylko. 
Su: Mówiłeś, że...
Fab: Są w lesie. Tak wiem, powiedziałem tak tylko dlatego, że wiedziałem, że będziesz chciała ich szukać. 
Zmarszczyłam brwi.
Fab: Wiem, że byś szukała... 
To mnie nie interesowało, rzuciłam pytanie z innej beczki.
Su: Dlaczego się nie bronisz? - spytałam natarczywie. 
Fab: Zasłużyłem na więzienie. Pozwalałem na to, dopiero Ty mi to uświadomiłaś.
Su: Wcale... Wcale nie! Nie jesteś taki jak oni! Zmuszali Cię do tego! 
Fab: Po prostu byłem tchórzem! 
Su: Zabili by Ci gdybyś...
Fab: Ta! Zabiliby mnie! Straszne... A ja patrzyłem jak maltretują i zabijają z 7 dziewczyn! 
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Su: Gdyby nie Ty byłabym martwa. - powiedziałam półgłosem, a on się delikatnie uśmiechnął.
Fab: I tylko to mnie pociesza. 
Wrócił policjant, podszedł do sześciu stojących przy radiowozie. Mówił coś o ciałach 9 dziewczyn, czwórka ruszyła za nim.
Pol: Ciała są całkowicie zmasakrowane, ledwo widać twarze, ale jedną kojarzę. Angela Warker, rodzina zgłosiła jej zaginiecie 3 tygodnie temu. - mówił głośno do towarzyszy. 
Zakryłam usta dłonią i spojrzałam na rodzinę i Lysa stojących obok Siebie, mama tata płakali, Mike powstrzymywał się od płaczu, a Lysander patrzył na mnie z troską, oczy również miał zaszklone od łez. 
Chciałam znów się znaleźć obok nich, pierw muszę skończyć z Fabianem. 
Su: Gdzie one były...? - spytałam szeptem. 
Fab: Te drzwiczki pod oknem... - odpowiedział cicho.
Obie moje dłonie znalazły sie na moich ustach. Tak blisko byłam ich ciał, cały czas...
Policjanci wyszli z piwnicy, wyglądali jakby odganiali od Siebie muchy, ale zapewne chodziło o zapach, jeden gdzieś telefonował. 
Su: Nie... - powiedziałam cicho. - Nie wieźcie go z nimi. 
Pol: Słucham?
Su: On nie może z nimi jechać. 
Pol: Są zakaidankowani.
Su: On nie może z nimi jechać. - powtórzyłam spokojnie. 
Właśnie podjechał inny radiowóz. Wysiadł z niego policjant z jakąś teczką. 
- Mam spis zaginionych dziewczyn, można indentyfikować. 
Pol: Pojedzie tamtym. - wskazał na auto z którego właśnie wysiadł pan z teczką. 
Przytaknęłam głową, przytuliłam Fabiana i podeszłam do rodziny i Lysandra, trójka mnie przytulała, a Lysander gładził mnie pocieszająco po plecach.
Mich: Czy oni.. Coś Ci zrobili... Wiesz... - oj, wiem... 
Nie dałam rady odpowiedzieć, zaczęłam cicho szlochać, chyba zrozumieli. 
Su: Powiedziałam im, że mam okres dlatego nie przypieczętowali... - urwałam, nie potrafiłam o tym mówić.
Po chwili odsunęłam się od nich i spojrzałam na piwnice w której byłam więziona przez ostatnie pięć dni i gdzie z 15 minut temu ledwo uniknęłam śmierci. 
Rodzice z Michelem poszli podpisywać jakieś papiery i zostałam z Lysandrem, patrzył na mnie zmartwiony, nie był ciekawski, więc nie będzie mnie wypytywać, ale to spojrzenie mnie delikatnie irytowało, chciałam się odezwać. Lysander był pierwszy. 
Lys: Su, Kastiel...

wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXXVIII - pudła i katrony.

Cola? - Jest. Chipsy? - Są. Muzyka? - Chwileczkę... Jest! , nooo to można pisać. :D 
KOMENTARZE! :D 
______________________________________________________________

Płacz - ucieczka od wszystkiego. Słone kropelki wyciekające z Twoich oczu na znak bezsilności, tak... Ale co innego mi pozostało?
Płacząc myślałam o rodzicach, będących w Amsterdamie, zapewne nie wiedzących, że mnie nie ma. O Michelu.. czy on już wie, że nigdy nie wrócę? Która mogła być godzina? Jaki dzień? Myślałam też o przyjaciołach... Armin, Alexy, Irys, Violetta, Kentin, Lysander, Nataniel, Rozalia, Kim... Kastiel.
Siedze tu z myślą, że już nigdy nie zobaczę bliskich mi osób, czy choćby słońca... Nie odetchnę świeżym powietrzem. Taak, zostało mi jeszcze 5 dni. 5 dni i koniec, po wszystkim. 
W końcu zabrakło mi łez, siedziałam wpatrzona w drzwi przez które po minucie wszedł Fabian ze szklanką wody, podszedł i wyjął mi chusteczkę. 
Fab: Masz, napij się. - przyłożył mi naczynie do ust i przechylił, uświadomiłam Sobie, jak bardzo chcę mi się pić, po kilku sekundach szklanka była pusta, ale wciąż czułam się lekko spragniona. - Przepraszam za ten policzek, mam nadzieje, że nie boli Cię za bardzo. - westchnął. - Jak przyjdą udawaj, że śpisz, zaufaj mi. - patrzył mi w oczy, ale nie dałam rady nic z Siebie wykrztusić, wciąż miałam do niego żal, jednak już nie tak wielki. Wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował, z powrotem włożył mi do ust chusteczkę i wyszedł. Siedziałam oparta o skrzynie może pół godziny i usłyszałam trzask drzwi, osunęłam się niezdarnie na podłogę i zamknęłam oczy. 
- Fabian? - rozległ się głos łysego.
Fab: Jestem. 
- Gdzie nasza piękność? 
Fab: Śpi. Macie nową?
- Nie. - odezwał się rudy. - Dochodzi północ, wszystkie są w swoich łóżeczkach. 
Wszyscy zaśmiali się, jakby usłyszeli najlepsze kawał świata. 
- Grzeczna była? - spytał wuj Fabiana, gdy się uspokoili.
Fab: Szarpała się trochę, jak rzuciła się do drzwi złapałem ją za sukienkę i proszę. - zapewne pokazał mu kawałek mojej sukni. No i za karę dałem jej w twarz. 
- I dobrze, ostatnia prawie Ci uciekła. 
- Pewnie bał się dostać kare jak wtedy. - zaśmiał się blondyn, w jego ślad poszli łysy i rudy. 
Rozumiałam już dlaczego mnie tak potraktował, jednak nie potrafiłam do końca pozbyć się urazy. 
Usłyszałam głośne ziewnięcie. 
- Nie chce mi się jej budzić. Jutro rano jedziemy zobaczyć, czy psy jej szukają. - wszyscy przytaknęli. - Fabian. Połóż się obok niej. My idziemy do łóżek. 
- Nie rób takiej miny młody! - krzyknął rudy. - Może spłynie na Ciebie trochę czerwonego deszczu! 
I znów śmiech. 
Wszyscy się rozeszli, do pomieszczenia w którym siedziałam ja wszedł Fabian i zgasił światło, miał koc. Nakrył nas nim, potem w ciemności znalazł moją dłoń, ścisnął ją pocieszająco i nie puścił. Czułam, jak złość na niego znika. Poczułam wsparcie, otuchę. 
Niewiele czasu minęło jak zasnęłam. 
Śniłam o wszystkim. O przyjaciołach, rodzinie, o chwilach z Kastielem... Zwykle pewnie byłabym zachwycona takim snem, ale teraz nie. Chociaż może? Wolałam się nie budzić, albo żeby poprzedni dzień okazał się snem. 
Niestety... Obudziłam się, bo zrobiło mi się chłodno, otworzyłam oczy, po policzku spływała mi łza. Mój talent do płakania przez sen. Do pomieszczenia właśnie wszedł Fabian, kucnął obok mnie i zaczął rozwiązywał więzy. 
Fab: Musiałem Cię odkryć, bo by im się to nie spodobało. Jak się czujesz? 
Serio? 
Fab: O sorry! - wyjął mi chusteczkę z buzi. 
Su: Świetnie. Żyje ze świadomością, że za 5 dni umrę. - ciągle o tym myślałam, ale nie potrafił się z tym pogodzić, wzdrygnęłam się wymawiając to głośno. 
Nie odpowiedział, rozwiązał mi nogi i podał rękę by pomóc mi wstać, doprowadził mnie do drzwi pokoiku. Czyżby zmienił zdanie? Wyszliśmy i zobaczyłam trójkę bordowych drzwi. Otworzył te na przeciwko i zobaczyłam malutką łazienkę. Posłałam mu pytające spojrzenie. 
Fab: Umyj się. Tylko się streszczaj. No i załatw potrzeby fizjologiczne, zwykle każą robic pod Siebie, no i nie mam mowy o myciu. 
Su: Myślą, że mam okres, na bank pozwolą mi chodzić do toalety. - rzuciłam wchodząc do łazienki zamknęłam drzwi, nie było tam lustra, tylko mała wanna rozebrałam się i wzięłam najszybszy prysznic w życiu, czułam się lepiej, gdy skończyłam robić co do mnie nalezało, ubrałam się i wyszłam, przed drzwiami stał Fabian z dwoma kanapkami i szklanką wody. Oczy mi rozbłysły, rzuciłam się na jedzenie jak zwierzę, Fabian delikatnie nakierował mnie do pokoju w którym spaliśmy, szybko zjadłam i wypiłam, chłopak usiadł obok mnie. 
Fab: Dzisiaj dostaniesz jeszcze jedną. Powiem im, że ja to jadłem na śniadanie, bo coś potem dostanę, oni dadzą Ci tylko tyle żebyś przetrwała. - spojrzałam na niego z podzięką. - I mam coś jeszcze nietypowego do powiedzenia. - spuścił głowę. - Jak.. Jak będą się nad Tobą znęcać. - spojrzał na mnie niepewnie. - Bo będą, myślą, ze masz okres, ale na bank będą się znęcać. I myślę, że grałabyś nieporuszoną. Nie rób tak. Wyrywaj się, walcz. To ich kręci. A jak przyjmiesz to spokojnie... To możesz im się znudzić... 
Su: Okej... - uśmiechnął się do mnie blado. A mi chodziło po głowię jedno pytanie... - Fabian?
Fab: Tak? - musiał poczuć się dziwnie, bo nazwałam go po imieniu, ale chyba sprawiło mu to przyjemność. 
Su: Co się dzieje z tymi dziewczynami? No wiesz... Jak już je zabijecie. - starałam się brzmieć spokojnie, ale głos mi drżał.
Nie odpowiedział od razu, patrzył w ścianę, po tym zmarszczył i się i rzekł.
Fab: Wywożą je do jakiegoś lasu i zakopują. - brzmi banalnie, pomyślałam, ale nie odważyłam się powiedzieć tego na głos. 
Su: Która godzina? 
Fab: 10.30
Su: Dzięki. 
Rozmawialiśmy 15 minut, o mnie. O moim życiu trochę o jego, prawie zapomniałam, że jestem więźniem. Potem Fabian mnie związał i wyniósł talerz i szklankę. Niedługo potem wrócili moi oprawcy.  Weszli do jakiegoś pomieszczenia i ich nie słyszałam. 5 minut potem weszli do mnie, uśmiechali się szyderczo, rozwiązali moje więzy i rudy pchnął mnie o ścianę, muszę przyznać, że nieźle przywaliłam w nią głową. 
- No malutka, szukają Cię. - uderzył mnie w brzuch, a ja zawyłam z bólu i padłam na kolana. - Musieli poinformować niedawno o Twoim zaginięciu bo wszędzie roi się od psów. WSTAWAJ! - ryknął i szarpnął mnie za włosy, zabrałam mu rękę i rzuciłam się w  stronę wyjścia, wtedy złapał mnie łysy, zaczęłam się głupio szarpać, ten pchnął mnie do blondyna, wszyscy zanosili się śmiechem, ten złapał mnie za pierś i próbował pocałować, wzdrygnęłam się obrzydzenia i odchyliłam głowę, ten spojrzał na mnie na wpół z agresją, na wpół z zadowoleniem, wymierzył mi policzek, rudy podszedł i kopnął mnie w brzuch, wpadłam na ścianę, zrywałam się by uciec, ale podszedł łysy z uśmieszkiem, taki jak miała i pozostała dwójka, złapał mnie za szyje i zaczął dusić. 

Nicość... 

Otworzyłam oczy, przed Sobą zobaczyłam zatroskaną twarz Fabiana.
Fab: Sucrette. - szepnął i wział mnie w objęcia. - Byli dość ostrzy jak na pierwszy raz.
Byłam cała obolała, zaczęłam płakać i przytuliłam się do chłopaka, bo nie pofatygowali się żeby z powrotem mnie związać. 
Su: Ja już nie chcę! Nie wytrzymam! 
Fab: Ciii... - pogładził mnie po głowie. 
Su: Gdzie.. gdzie o-oni są? 
Fab: Poszli po jedzenie. Już wieczór. 
Wow. Drzwi się otworzyły, oderwałam się od Fabiana i pisnęłam z przerażenia, nie chciałam powtórki z rozrywki. 
Trzy postacie pojawiły się w drzwiach. 
- Dzień dobry śpiąca królewno! - zawołał radośnie rudy, spojrzałam na niego z odrazą, podszedł blondyn i splunął mi w twarz na przywitanie. 
- Dziś jeść nie dostaniesz. - usmiechnął się do mnie łysy. 
- Ooooo, jak mi przykro. - dodał z jeszcze większym wyszczerzem rudy. 
- Młody, zrób nam jeść, a my się jeszcze pobawimy z księżniczką. 
O nie! Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam ryczeć i błagać o litość, nie poskutkowało, dostałam w twarz, jednak oni wyglądali na zadowolonych. Siła uderzenia była tak silna że się zachwiałam i upadłam na ziemie. 
- Modra w kubeł głupia dziwko. - wydarł się łysy. - Masz szczęście, bo nie mam siły już, jemy i w kimę 21 dochodzi. Jutro piątek może znajdziemy jakieś zastępstwo za te 4 dni. - uśmiechnął się szyderczo. 
Przez kolejne 4 dni, tylko 3 razy zostałam z Fabianem sam na sam, mogłam się odizolować od cierpień, umyć i coś zjeść, normalnie porozmawiać, wiedziałam, że mu się podobam, zawsze gdy się do niego bardziej zbliżałam choćby po to by oprzeć się o jego tors w którym szukałam pocieszenia, bądź jakiejś bezpiecznej sfery on delikatnie się wzdrygał, zawsze się uśmiechał, gdy zostawaliśmy sami, jednak to nic nie dało. Raz Deryl ( łysy ), Stive(rudy) i Shine(blondyn) zauważyli, że jestem przykryta na noc kocem, a Fabian oberwał i to ładnie, miał śliwe po okiem, która teraz nie była tak widoczna, krwawił z nosa i z wargi na dodatek rozcieli mu głowe, ale rana ładnie się goiła, powiedział, że musiałam mu ją zabrać gdy spał, niestety nie wyszło tak jak chciał, pierw oberwał on, a potem ja.

Nadszedł ten dzień, dzień egzekucji. Mój rzekomy okres dobiegł końca.
 Moi oprawcy wyszli po coś do jedzenia. Wcześniej kazali napisać mi na kartce dane rodziców i ich numer konta w banku, wszystko znałam, opornie, ale napisałam, w końcu byłam torturowana... Co dzień po dwa razy dla rozrywki się nade mną znęcali niestety z kontekstami erotycznymi, o dziwo jeśli wierzyć Fabianowi miałam tylko zaróżowiony polik i rozwaloną wargę. Wiedziałam, że reszta ciała na pewno wygląda dużo gorzej. Na jednej skrzyni cięgle leżała jedna kartka, a na ziemi długopis. Wstałam by rozprostować kości, Fabian podszedł zrobić coś do jedzenia. Oczywiście po uderzeniach zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam. Na dodatek wpadłam na długopis który zadziałał jak skórka od banana wpadłam na stos pudeł i skrzynek. 
- SUCRETTE?! - dobiegł mnie z kuchni głos Fabiana. 
Su: Wszystko w porządku, potknęłam się. - Odpowiedziałam zaczarowanym głosem. Gdy wszystko leżało porozwalane ujrzałam małe drzwiczki tuż przy podłodze a ok 2 metry nad nimi okno.